Archiwum sierpień 2005


sie 30 2005 Relacja z polnocy
Komentarze: 1

W czwartek po poludniu pojechalismy na polnoc, do Rundu, okolo 700 km. Drogi  w Namibii przypominaja bardziej niemieckie autostrady niz polskie szlaki komunikacyjneJ Wypadki jednak zdarzaja sie z czestotliwoscia polska, a moze nawet czesciej.

Nie do konca ufalam umiejetnosciom mojego kolegi za kierownica, ale poziom stresu i chyba podekscytowania wzrosl u mnie gwaltownie tuz po opuszczeniu WDH, w momencie gdy zjechalismy na autostrade po slimaku zarezerwowanym dla samochodow jadacych w druga strone (a sadzilam ze tylko ja mam problem z przystosowaniem sie do ruchu lewostronnego).

Andreas i Ulrike para, ktora poznalam jeszcze w trakcie przygotowania stanowi zagadke, ktorej nie tylko ja nie moge rozwiazac. On kilkanascie lat starszy od niej rozwodnik i wykladowca akademicki, uosobienie spokoju lub po kilku godzinach przebywania w jego towarzystwie totalnej flegmy. Ona bardzo zakochana i zestresowana rola ktora jej tu przypada nawet nie do konca  jak brzmi to w zargonie ded towarzyszacego partnera nie sa malzenstwem zreszta stresujaca z byle powodu...Lubie oboje ale na dluzsza mete sa dosc meczacy ona bo stresuje, on bo jest taki spokojny....Generalnie ucieszylam sie ze jade z Andreasem, ale po zajsciu ze zjazdem na autostrade moj poziom zadowolenia znacznie spadl.. Dodatkowo wypadki po drodze: z volkswagena jadacego przed nami nagle odpada kolo i toczy sie w row (sic), potem jedno czolowe, a potem martwa dzika swinia na srodku jezdni...

Wynagrodzily za to widoki przestrzen, przestrzen i jeszcze raz przestrzen. Porazajaca chyba kazdego Europejczyka. Antylopy hasajace tuz przy autostradzie. Farmy i mijane miasteczka. Tuz za Grootfontein znajduje sie tzw veterinary fence, majacy zapobiegac przenoszeniu sie zwierzecych chorob na poludnie kraju, a potem zaczyna sie Afryka pure. Zaluje ze jest juz ciemno, ale i tak widac zmiany chocby w formie koz biegajacych po drodze....

Nastepnego dnia, po nocy spedzonej w towarzystwie 2 pajakow to normalne, jak zapewnia mnie Carsten, no i podobno nie gryza i tez sie boja jak niektorzy wiedza mam fobie i chyba dlugo sie jej jeszcze nie pozbede ALE robie tylko dwie sceny z wrzaskiem i panika pakujemy sie przez jakies dwie godziny do Landrovera: zapasy, woda, benzyna, jeszcze wiecej wody.. No i bardzo dobrze bo samochod odmawia posluszenstwa tuz za miastem pada chyba chlodnica i woda sie przydaje.... No coz, wielka ulga ze jednak nie w srodku parku.... Weekend uplywa wiec na zwiedzaniu Rundu i okolic pstrykam mnostwo zdjec z przeznaczeniem na strone ktora mam przygotowywac, ale tak naprawde dla siebie. Zachwyca delta Kavango, angolanska strona brzegu (myslalam o Tobie Izka), krokodyle i hipopotamy, serdecznosc ludzi i ich religijnosc. Mnie fascynuja rowniez afrykanskie krowy i kozy, zwlaszcza te male...

Zwiedzamy tez projekt ded pod Rundu przy ktorym pracuje szwajcarskie malzenstwo projekt jest bardzo ciekawy, ma za zadanie chronic lesny ekosystem, bedacy podstawa zycia plemion San. Spotkanie z San jest dla mnie ogromnym przezyciem choc juz tyle o nich slyszalam. Sa bardzo drobni i w porownaniu z Kavango poruszaja sie niezwykle szybko. Dzieci usmiechaja sie bez przerwy do bialych i cos im chyba odpowiada w kolorach ktore mam na sobie. A moze kojarza moj przyjazd z pierwszym w tym roku deszczem ktory spada pod wieczor. Carsten moj kolega z ded u ktorego nocuje komentuje: Regenskoenigin. Stosunki miedzy San a Kavango sa delikatnie mowiac napiete i widac to juz przy pierwszym spotkaniu. San sa znawcami natury i widac to rowniez w sposobie w jaki sie ubieraja i przedmiotach, ktore wytwarzaja z roslin. Bardzo poruszajace spotkanie.

Wracamy w srodku burzy. Po jednej stronie pioruny, po drugiej plonie las. To troszke za duzo wrazen dla mnie ale nastepnego dnia zwiedzajac misje polozona niedaleko Rundu nad Kavango dodatkowo zakopujemy sie  w piasku. Natomiast mam bardzo dziwne swojskie wrazenie, kiedy okazuje sie ze siedzaca obok mnie w autobusie do WDH kobieta jest bialoruska pielegniarka pracujaca w stolicy.

Jestem w WDH okolo 5 rano i jest jeszcze ciemno. Miasto kompletnie puste, no i taksowki nie uswiadczysz. To ze ide do domu na piechote to tylko 5 minut- jest moim prywatnym protestem przeciwko panujacej tu manii bezpieczenstwa i niebezpieczenstwa. Poza tym o tej porze i tak wszyscy nawet gangsterzy spiaJ

Spie tylko godzine bo Anette dzwoni o 6:45 (sa jeszcze na farmie) z prosba abym podlala kwiatki!!!!!!!!!!!

To taka skrocona wersja bo za duzo wrazen aby o wszystkim napisac.

 

mycha : :
sie 24 2005 z opowiastek interkulturowych
Komentarze: 1

W ubiegly czwartek byly urodziny H.E. Prezydenta Namibii, niejakiego pana Pohamba. Urodziny okragle bo siedemdziesiate. Dowiedzialam sie o tym z radia tuz przed osma. Troszke zdziwily mnie takie rewelacje z samego rana, ale ok, potraktowalam to w kategoriach ciekawostki na obudzenie sluchaczy. Zarty skoczyly sie w momencie otwarcia angielskojezycznego dziennika The Namibian, ktory zamiescil specjalny dodatek na temat H. E. oraz odsprzedal duza czesc powierzchni reklamowej na ogloszenia roznych firm a wlasciwie nie ogloszenia ale calostronicowe zyczenia urodzinowe skladane prezydentowiJ. I dodajmy, jest to dziennik sklocony z partia rzadzaca.

 

Podobna sytuacja powtorzyla sie w poniedzialek, bo tym razem swietowal pan premier. A w piatek nie idziemy do pracy, bo jest swieto Heros Day. Jaki to bohater nie udalo mi sie na razie ustalic, bo kolezanki uchylily sie od odpowiedzi. Wiec albo nie wiedza, albo bojkotuja SWAPO. Ja tez czuje sie bohatersko I udaje sie na 3 dni na wyprawe w polnocne rejony kraju, do jednego z dwoch parkow narodowych ktory nie jest ogrodzony. Podobno slonie biegaja tam miedzy namiotami, a straznicy kontroluja na wjezdzie czy nie wwozi sie np. owocow, ktore potencjalnie moga je zwabic do namiotuWracam do WDH w poniedzialek rano i uderzam od razu do pracy niezly maraton sie zapowiada.

 

mycha : :
sie 18 2005 Odruchy warunkowe
Komentarze: 6

Marianne musiala wziasc kilka dni urlopu aby zalatwic reszte spraw w sadzie zwiazanych z adopcja Nelago. Opiekuje sie jej psem, o wdziecznym afrykanskim imieniu Shaka.

Piesek - moj wymarzony typ, czyli Szarik w miniaturce  a do tego bardzo zdyscyplinowany i angielskojezyczny. Niestety  upodobal sobie miejsce tuz przed lodowka i nie da sie przekonac ze nie jest to najbardziej optymalny wybor... Ale poza tym reibungslos:)

No ale wracajac do odruchow warunkowych: wychodzac dzisiaj z domu po przerwie na lunch umowilam sie z Anette ze Shaka zostanie u mnie w mieszkaniu bo oczekiwani sa goscie z malymi dziecmi. Troszke  juz pisalam o manii bezpieczenstwa tutaj ale dla przypomnienia: oprocz kraty, dodatkowo alarm podlaczony do Proforce'u, elektryczny plot i zdalnie sterowana brama (ta sama wersja w biurze, co niestety spowodowalo znaczne rozmnozenie sie kluczy i remote controls w rozmiarach przekraczajacych rozmiary mojej torebki - Marianne uwaza ze w razie czego mozna napastnika takim urzadzonkiem ogluszyc). Wiec zwabiam do mieszkania psa, zamykam drzwi, zamykam krate no i uruchamiam alarm - automatycznie oczywiscie... Nie pamietajac o piesku ktory siedzi w srodku!

Proforce nie zdazyl przyjechac bo Anette przytomnie odwolala armed response - natomiast ja przekonalam sie ze moj alarm jednak dziala. Wiec moze na dobre wyszlo?

PS. Jak zdjecia?

mycha : :
sie 15 2005 Rozne, zalegle
Komentarze: 5

czwartek, 11 sierpnia 2005

W ubiegłą środę, po pierwszej nocy spędzonej w nowym mieszkaniu nie wspominając o pierwszym wieczorze spędzonym na sprzątaniu oraz po bardzo interesującym spotkaniu w National Society for Human Rights oprócz tematyki rozwalają mnie kobiety i ich nieskończona elegancja, starannie dobrane kostiumy, fryzury, oprawki do okularów, biżuteria... Otóż po tak mile rozpoczętym dniu wylądowałam o godzinie 14 w moim nowym (wielkim) łóżku ze wszystkimi objawami malarii, bardzo wysoką gorączką nie spadającą mimo łykanych polskich i niemieckich świństw, bólem głowy, dreszczami (pod trzema kołdrami)... Próbując nie panikować, kiedy Marianne proponuje od razu wizytę u lekarza, łykam jeszcze jeden Scorbolamid i postanawiam zaczekać choć jeden dzień.

Noc mija na gorączkowych majakach. Śni mi się że mam malarię i nie mogę odnaleźć mojego paszportu... Rano gorączka nie spada, ale chociaż majaki znikają. Jedziemy do lekarki w najbardziej luksusowej dzielnicy WDH, Kleine Windhoek, gdzie w poczekalni spotykamy jeszcze jednego eksperta DED , z podobnymi objawami... Ponieważ przez całą drogę Marianne opowiadała mi o tym, jak prawie umarła w Zambii z powodu zbyt późno rozpoznanej malarii cerebralis najgorsza odmiana, atakująca mózg nie mogę powstrzymać uśmiechu... Po przygotowaniu i historiach sprzedawanych przez co bardziej przewrażliwionych rozwojowców (z różnych organizacji, dodajmy) z byle powodu gotowi jesteśmy robić wymaz... W moim przypadku lekarka homeopatka jest to mój pierwszy kontakt z homeopatią zaśmiewa się razem z nami, choć w przypadku Marianne ordynuje jednak badanie krwi i przepisuje mi krople na wirusową grypę, grasującą po okolicy, głównie zresztą wśród development workers. Przez chwilę zastanawia się też nad moim przypadkiem Polka pracująca dla niemieckiej organizacji w Namibii i dodaje No tak, to jest naprawdę globalizacja...

Gdybym naprawdę złapała malarię byłby to pierwszy przypadek o tej porze roku w WDH. Co za stracona szansa...

Jestem na zwolnieniu do wtorku, siedzę w mieszkaniu i małymi kroczkami zaczynam się urządzać. Bardzo małymi kroczkami, bo dużo nie jestem w stanie zrobić z powodu osłabienia...

 

niedziela, 14 sierpnia 2005

Zwazywszy na polityke malych kroczkow przy duzych dostaje zadyszki -  sobote spedzam na zalatwianiu malych spraw, ktore nagromadzily sie w ciagu tych kilku dni lezenia w lozku. Np. przymierzam sie do pralki Anette. Najpierw jednak czeka mnie program poszukiwania klucza do pralni.

Anette, Michael i Sebastian są na farmie. Mam klucze do ich mieszkania i teoretycznie odbylam przeszkolenia jak nalezy postępowac z alarmem, aby Proforce nie uznal mnie za wlamywacza, a jednak pierwszy raz rozbrajajac alarm czuje sie jak zloczynca, nie mowiac juz o tym, że wczesniej kilkanascie razy sprawdzam kod.

Anette ma teorie że zlodziejom nie nalezy niczego ulatwiac, dlatego klucze od roznych pomieszczen domowych, biurowych, kliniki i farmy wraz z ich zapasowymi kompletami trzyma w szafce, na tzw. kupce. Są niepodpisane i wymieszane. Having fun....

Rozwieszanie prania w cieniu pod drzewkami,aby nic nie wyblakło jeszcze bezlistnymi akacjami z ogromnymi kolcami kolejna odmiana (a podobno jest ich 40) oraz wkopanie trzech roslinek wymecza mnie tak bardzo, ze wieczorem postanawiam olac suche juz ciuszki, bo przecież jest zima i nie bedzie padac!!!!!!!!!!!! I wyobrazcie ze w niedziele rano przywedrowaly chmurzyska i zaczelo kropic, co jest absolutnie, ale absolutnie niespotykane o tej porze roku w stolicy!!!!! Having fun??

W trakcie wyprobowywania kolejnych kompletow kluczy udalo mi sie natomiast odnaleźć przypadkiem brakujacy klucz od mojej czesci alarmu, ktorego Anette nie mogla zlokalizowac od dluzszego czasu... Więc tak jakby na dobre wyszlo, bo pranie zdazylo dosuszyc się dziś rano. A jutro niech sie dzieje co chce ide do pracyJ

 

mycha : :
sie 08 2005 Niedzielny spacer
Komentarze: 0

Wczoraj bylysmy z Sylvia - lekarz pracujacy na polnocy, aktualnie w stolicy na zwolnieniu lekarskim - na dlugim spacerze wokol sztucznego jeziora na tamie Avis, tuz pod Windhoek. Jest to miejsce o tyle charakterystyczne ze spotyka sie tam na niedzielnym spacerze z psami niemiecka spolecznosc stolicy. Oraz - grasuje tam jakas blizej nieokreslona banda, napadajaca na co bardziej naiwnych turystow. Parking jest co prawda strzezony, jest tez kilku straznikow siedzacych w budkach przypominajacych ambony - maja oni jednak za zadanie informowac o wypadkach Proforce (odpowiednik podwarszawskiego Grota), ktory dopiero wtedy pofatyguje sie nad tame... Wiec szanse na odzyskanie skradzionego mienia niewielkie:))

My mamy za to Maksa - zaledwie 11 miesiecy, ale juz 60 kg zywej wagi i kompletny brak zdyscyplinowania... Max nudzi sie strasznie w Guest House i czeka na te niedzielne spacery i mozliwosc spotkania pobratymcow oraz kapieli... Miejsce jest przepiekne. Juz sam widok wody sprawia ze oczy odpoczywaja, a do tego dzikie pelikany - potwory wielkosci spasionych labedzi i inne kolorowe ptaszyska ktorych nazwy znam tylko po niemiecku. Kilka tras - wczoraj wybralysmy najtrudniejsza, co skonczylo sie niezla wspinaczka i kolcami akacji wbitymi gdzie sie dalo.... Niestety z powodow opisanych wyzej zdjec z tego cudownego miejsca nie bedzie....

Zreszta jeszcze nie wpadlam jak je Wam udostepic...

mycha : :