sty 09 2006

Urlop IV-Plett


Komentarze: 0

Jedziemy na kilka dni na wybrzeże. Na wschód od Kapsztadu woda Oceanu Atlantyckiego zaczyna się mieszać z Oceanem Indyjskim, i im dalej na wschód tym jest cieplejsza i można się kąpać. Miejsce do którego zmierzamy – Plettenberg – słynie z przepięknych plaży... I tak jest rzeczywiście, a do tego nasz hostel – prowadzony przez Anglików i bardzo sterylny – leży zaledwie 50 m od plaży (na szczęście bo moje stopy na dalekie dystansy się nie nadają). Niestety pogoda się psuje  - przez ostatnich kilka dni mieliśmy  szczęście i świeciło słońce, ale tuż przed świętami zaczyna kropić... Siedzimy na olbrzymim tarasie i podziwiamy zachód słońca – jeszcze bardziej dramatyczny dzięki chmurom, ale złości nas pogoda.

W Wigilię pada deszcz. Jedziemy do miasteczka na zakupy, lądujemy w ogromnym supermarkecie, wśród rozgorączkowanych klientów. Mam dość, stopy bolą, ludzie mnie złoszczą i nagle zdaję sobie sprawę, że nie ma tutaj żadnego czarnego, że otaczają mnie sami biali i to w dodatku większość Burowie o poważnych rozmiarach. Kai strasznie długo wybiera produkty na bożonarodzeniową kolację a ja czuję jak rośnie mi ciśnienie. Tak jakby ostatnie 10 lat nie miało żadnego znaczenia... Jakby nie było walki z apartheidem, wolnych wyborów, prezydentury Mandeli i Mbeki. Takiej segregacji nie ma nawet w Windhoek.

Brak słońca i złe myśli wynagrodziła kolacja zaserwowana przez Kaia – 6 dań i bardzo dobre wino (to już było...)

 

mycha : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz