Etosha
Komentarze: 0
Sobota zaczęła się o godzinie 4.30. Weekendowa wycieczka do Etoshy to coś czemu nie potrafię się oprzeć, nawet po dwóch ciężkich dniach spędzonych na meetingach...
Droga mija szybko, ale też cały czas rozmawiamy: o tym co się zdarzyło, jakie decyzje zapadły i jak to będzie – ambitne zamierzenia nierozmawiania o pracy po pracy porzuciłam już dawno...
Jesteśmy u wrót parku o 11, akurat rozpoczyna się pora kiedy wszystko co żywe szuka cienia i ochłody.... Stada antylop sprawiają że tracę rozpoczęty wątek (na temat odpowiedzialności szefa za współpracowników) i milczę, oszołomiona przez pierwsze 2 godziny safari. Magiczne zebry, zupełnie księżycowe jak dla mnie oryksy, stado słoni i sprawiające bardzo wojownicze wrażenie żyrafy.... No i osławiona ‘patelnia’, pokryta solą, odbijająca słońce i z daleka obiecująca ochłodę i szum fal.... Na obietnicy się kończy.
Po południu, rozbiciu namiotów i ochładzającej kąpieli wyjeżdżamy jeszcze raz z obozu, aby tuż przed zachodem słońca podziwiać zwierzęta przemieszczające się właśnie w stronę wody.... Tymi zwierzętami zupełnie niespodziewanie dla mnie okazuje się rodzina lwów. Spacerkiem udają się na drugą stronę drogi tuż przed naszym samochodem.... Nie tylko ja – w końcu nowicjusz na afrykańskim kontynencie – tracę poczucie rzeczywistości – niemiecki turysta, nienagannie ubrany w strój koloru khaki wyskakuje z samochodu obok nas z lornetką w ręku... Dopiero kategoryczna uwaga Sonii sprawia że przytomnieje... Lwica i cztery małe lwiątka tracą zainteresowanie i dołączają do pozostałego stada....
Wyścig z czasem, aby przed zachodem słońca zdążyć do campu..... A koło 22 nosorożec wyłaniający się z nicości, bezszelestnie podążający w stronę wody... O szakalach dokazujacych wokół namiotu nie wspominając.....
Dodaj komentarz