lut 16 2006

Security


Komentarze: 0

Historia z ubiegłego tygodnia.

Nie mogę spać z powodu nadmiaru wypitego wina (a może z powodu nienajlepszej jakości wypitego wina). Opijałyśmy z M. w kameruńskiej restauracji jej pierwszą sprzedaną reklamę – i dolarową prowizję z kilkoma zerami. Budzę się co jakiś czas, woda się kończy, a co gorzej nasze z zasady i braku treningu trzy przyjacielskie psy strasznie się pieklą. Co jest nietypowe. Przez chwilę zastanawiam się czy ktoś kręci się wokół naszego domu, wyglądam nawet przez okna i sprawdzam ogród, ale szybko dochodzę do wniosku, że to pewnie kolejna parka w samochodzie na naszym „Lovers hill”.

Rano dopijam resztę płynów w mieszkaniu i zaczynam drugą herbatę, kiedy Anette – wyglądająca tak samo jak ja na lekko niewyspaną – wpada z hiobową wieścią, że coś się stało w naszym biurze (przypominam że po sąsiedzku). I faktycznie, kiedy docieram do pracy o 7:45 zastaję wszystkich w komplecie, za to wycięte dwie kraty i brak trzech komputerów. W tym mojego. Nie chce mi się w to wierzyć początkowo, bo biuro wygląda dokładnie tak jak je zostawiłam wieczorem: papiery i długopisy leżą dokładnie tam gdzie je położyłam i przez chwilę mam wrażenie, że nic nie zginęło, drukarka stoi na swoim miejscu, ale jednak... Brakuje komputera i zniknął aparat (razem z kablem). Próbuję nie panikować, w końcu jesteśmy ubezpieczeni, a większość dokumentów ma backup na serverze.

Marianne odstawia straszną szopkę. Mieszka tuż pod biurem i o godzinie piątej rano, kiedy po raz kolejny zawył alarm, w końcu zdecydowała się sprawdzić, co się dzieje. Tyle że było już za późno. Alarm podłączony do płotu został odcięty, a po fakcie stwierdziliśmy że w trzech okradzionych pomieszczeniach nie ma czujników – zniknęły w trakcie remontu, który chyba nieprzypadkowo skończył się trzy dni wcześniej... Wysłuchujemy litanii i narzekań Marianne, ale po chwili mamy wszyscy serdecznie dość jej pełnego pretencji tonu, że się nie wyspała i że nikt nie dba o jej bezpieczeństwo.

Zabawa w biurokrację (pewnie scheda po niemieckich kolonistach). Najpierw spisuje raport firma ochroniarska, potem jakiś wystraszony policjant, a na koniec zjawiają się jego bardzo profesjonalni koledzy, jak z amerykańskiego serialu policyjnego, i zbierają odciski palców. Dopiero po fakcie zdaję sobie sprawę, że nie biorą moich odcisków – chyba najbardziej rozpowszechnionych w okradzionej części biura, co chyba świadczy o ich motywacji do poszukiwania sprawców. A może awansowałam to pilnie poszukiwanego namibijskiego złoczyńcy...

Szczęście w nieszczęściu – kilka dni po kradzieży dostaję nowy komputer. O niebo lepszy od grata na którym wcześniej pracowałam...

 

mycha : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz