Najnowsze wpisy, strona 5


sty 09 2006 Duża pora deszczowa
Komentarze: 0

A w Windhoek duża pora deszczowa. Od naszego powrotu, a mija już tydzień, codziennie burze i ulewy. Riviery – koryta wyschniętych rzek – wystąpiły z brzegów, duża część Katatury zalana wodą. Większe centra handlowe również. Ja na moim wzgórzu jestem bezpieczna, ale niektóre części miasta okresowo odcinane są od świata. Nie tylko woda zrobiła się agresywna – atakują również mrówki i inne insekty. Mamma Mia wciąż na urlopie, na farmie, więc skazana jestem na inne repellenty.

Warunki pracy nie za dobre, bo często brakuje prądu. Tym oto sposobem nie pozostaje mi nic innego jak pisać historyjki...

 

PS. Motywacji też brakuje, jak to po urlopie...

 

mycha : :
sty 09 2006 Urlop VIII-Cape cz.3 (i ostatnia)
Komentarze: 0

Spokój kempingu i spanie z kurami wytrzymałyśmy jednak tylko przez 2 dni potrzebne na szybką rekonwalescencję. Szczęście się do nas uśmiechnęło i udało nam się zdobyć nocleg w samym centrum miasta. Wyjątkowo skromny opis hostelu w przewodniku dla backpackers wzbudził nieufność Lucii, ja rozleniwiona urlopem postanowiłam się niczym nie przejmować. Jeszcze raz potwierdziło się, że kobieca intuicja to potęga, bo okazało się, że miejsce w którym śpimy i za które słono zapłaciłyśmy leży co prawda w centrum, ale w gorszej dzielnicy i jest podupadłym pensjonatem prowadzonym przez Chińczyków, urządząnym w kiczowatym, azjatyckim stylu. Zostawiłyśmy tylko bagaże i uciekłyśmy na Long Street na shopping, zawieranie znajomości i planowanie Sylwestra. I very very successful – nowo poznani znajomi zaproponowali imprezę na najpiękniejszej zimnej plaży Kapsztadu – Camps Bay– za 300 randów jedzenie i picie do woli, francuski didżej, bębny i performance.

Imprezka była super na tyle, że nie do końca byliśmy pewni, czy to już Nowy Rok. Dla pewności świętowaliśmy dwa razy – bo w Europie i tak o godzinę później....

Rano odebrali nas znajomi, zapakowali do busa i powieźli na północ, w stronę granicy namibijskiej. I tak oto pożegnałyśmy duże miasto. Ale wrócimyJ .

 

mycha : :
sty 09 2006 Urlop VII-Przylądek
Komentarze: 0

Niestety 28 grudnia Kai odleciał do Niemiec, a my dwie sieroty zostałyśmy same w Kapsztadzie. Moje stopy odmówiły posłuszeństwa, smutek pożegnania i świadomość, że nasza  podróż dobiega końca sprawiły, że zdecydowałyśmy się na spokojniejszy koniec roku. Nasi znajomi z pracy – z tych niewielu normalnych EHs – od tygodnia siedzieli na samym przylądku, na kempingu po stronie Atlantyku i szybka decyzja - postanowiłyśmy do nich dołączyć. Okazało się, że bez silnego ramienia mężczyzny trudno jest pozbierać „siedem paczek i plecaczek” – a nawet dwa. Jakoś się udało – podróż kolejką, autobusem, kawałek na piechotę i kawałek na stopa (zatrzymał się turysta jak my, a nie miejscowy...) przetrwały i bagaże i moje stopy, choć ostatnie w nieco gorszym stanie. Nasza koleżanka Sabine – wykwalifikowana pielęgniarka i Public Health Manager – miała pełne ręcę roboty...

Obserwacje z kempingu: jaki jest sens spania pod namiotem?

Teoria nr 1: jest najtaniej – teoria się nie sprawdza, bo wyposażenie kempingowe, które każdy szanujący się obywatel RPA/Namibii powinien posiadać, kosztuje niebosiężne sumy i prawdopodobnie wynajęcie pokoju czy apartamentu wypadłoby taniej.

Teoria nr 2: mobilność – również odpada przy ilości sprzętu, jaki jest niezbędny i przywożony na kempingi.

Teoria nr 3: bliżej natury – natura dostępna tylko w postaci bardzo ucywilizowanej.

Tym oto sposobem nie udało nam się rozstrzygnąć na czym polega fenomen kempingu. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że jest to ważny element kultury i tradycji i nie nam oceniać czy sensowny.

 

mycha : :
sty 09 2006 Urlop VI- Cape cz.2
Komentarze: 0

Mieliśmy szybko wracać na Cape, ale zatrzymaliśmy się w Sedgefield, bo Kai postanowił skorzystać z okazji i polatać na paralotni. Miejsce bardzo sympatycznie i nie tak turystyczne jak Plett, do tego położone urokliwie nad jeziorem. Dzień mija leniwie, fale mniejsze i idę popływać...

Wyjeżdżamy dużo za późno, przed nami 400 km, droga początkowo nad oceanem, potem przez góry – tym razem mogę podziwiać, bo stopy już tak nie bolą. Zachód słońca tym razem na przełęczą. W Kapsztadze jesteśmy po 23, mój słowiański akcent (i uśmiech) rozwiązują problem z rezerwacją – recepcjonista podkreśla w zamian kilka razy, o której kończy zmianę i w którym pokoju będzie później... Jest mocno rozczarowany, że zaraz po zakwaterowaniu wychodzimy na Long Street. Wracamy nad ranem i śpimy we trójkę w dwuosobowym pokoju – ja na podłodze. Swoją drogą pytanie o wzajemne relacje między naszą trójką w różnych wersjach językowych od początku naszej podróży było obowiązkowym punktem każdej rozmowy.

 

mycha : :
sty 09 2006 Urlop V - ku przestrodze..
Komentarze: 0

Bardzo bardzo złe afrykańskie słońce zaszczyciło nas swoją obecnością w pierwszy dzień świąt. Początkowo było pochmurnie i to dlatego nie dosmarowałyśmy się filtrami. Tzn. nasmarowałyśmy się, ale tak jakoś bez przekonania... Lucia i Kai przez godzinę walczyli z falami, a ja mieszałam drinki... i jakoś nikt nie zdał sobie sprawy z faktu, że niebo już bezchmurne, słońce mocno świeci i jest południe...Do dziś jestem przekonana, że nie trwało to długo, może godzinę.... Skończyło się jednak oparzeniem słonecznym, którego skutki towarzyszą mi do dziś (trzecia warstwa skóry schodzi i nadal boli. Jestem zdecydowanie czerwona a nie opalona). Anyway, był to dla pewnych partii naszej skóry pierwszy raz na słońcu w tym roku/sezonie i nic nie usprawiedliwia naszej głupoty...

mycha : :