Komentarze: 1
W ubiegły piątek na Hosea Kutako wylądował mój pierwszy – choć wspólny z Lucią – gość. Jej dobry kumpel z czasów studenckich, i nasz przyszły towarzysz bożonarodzeniowych wojaży. W ramach unikania biura, gdzie aktualnie kładzona jest podłoga (przy wtórze różnego rodzaju urządzeń i maszyn, czego moje ucho nie może znieść) sprzeniewierzyłyśmy pieniądze niemieckiego podatnika, odbierając naszego gościa służbowym samochodem za pełną akceptacją, nie tak znowu skrupulatnego we własnych rozliczeniach szefa...
Weekend upłynął na organizowaniu samochodu - musi być oczywiście dicker Jeep, choć najważniejsze atrakcje turystyczne w Namibii można zjechać bez problemów najbardziej tu popularnym, malutkim City Golfem – jednak prawdziwy 4x4, należy jak się Kai obrazowo wyraził do „jego marzenia o Afryce”. Oczyma wyobraźni widzę tą samą dyskusję prowadzoną przy przy pozostałych wizytach....
Jeepa za niebanalną sumę znajdujemy u znajomego znajomych, zajmującego się wynajmem takich właśnie samochodów naiwnym i zapatrzonym w swój świat turystom. Ale ok – popieramy przecież rozwój, nawet jeśli związane jest to z szastaniem pieniędzy przez naszych gości.
Jeep okazał się chyba właściwym wyborem – wnioskując z zadowolonej miny Kaia. Dla mnie pierwsza przejażdżka za miasto, do jednej z Lodge w pobliżu WDH, w ramach testowania pojazdu, zakończyła się atakiem przeprowadzonym na mnie przez dzikie zwierzę. W postaci mangusty zirytowanej moimi bosymi stopami. Wbiła zęby centralnie w moją pietę, co okazało się okazało się nie tylko bolesne... Moją krwawiącą mocno stopą nie chciał się niestety nikt z miejscowych zająć – co w jakiś sposób jestem w stanie zrozumieć. Apteczka zamknięta w gabinecie właściciela okazała się poza naszym zasięgiem, a kiedy on sam zjawił się po dwóch godzinach, pięta przestała już krwawić sama z siebie (aby nie psuć opinii pracodawcy pohamowałam ochotę wymoczenia jej w basenie...). Właściciel zirytowany chyba na swoich pracowników sam zabandażował moją ranę i w zamian za mój ból zaoferował drinka. Coś mnie podkusiło i zażartowałam, że jestem dziennikarką i opiszę tą historię. Dopiero widząc jego przerażoną minę zorientowałam się, że niemieckojęzyczna Allgemeine Zeitung lubuje się w artykułach opisujących co złego się przydarzyło turystom i niemieckojęzycznym mieszkańcom Namibii. Oczyma wyobraźni zobaczyłam nagłówek: „Pracownik niemickiej organizacji pomocowej pogryziony przez wściekłe zwierzę”.
Pięta powoli się goi. 19 grudnia wieczorem jedziemy do Cape Town. Powrót już w Nowym Roku. So, Merry Christmas and Happy New Year!