Archiwum październik 2005


paź 29 2005 Ovamboland
Komentarze: 2

Wróciłam. Ovamboland w 6 dni, 7 spotkań z organizacjami partnerskimi, o kilometrach nie wspominając. Niestety, kilka wydarzeń – również odległych – zakłóciło ten mile zapowiadający się wyjazd. Przez kilka dni w głowie kołatała mi myśl – nieprzetłumaczalna na niemiecki – że wiem z jakiego kraju wyjechałam, ale nie wiem do jakiego kraju wrócę. Lucia, uodporniona na wybryki demokracji w trakcie dzieciństwa spędzonego we Włoszech, wyśmiała mnie, moją niewiarę i zgaszony humor, dodając złośliwie: Pomyśl o Berlusconim, poczujesz się lepiej... (co Ty na taki komentarz, K.?).

Ovamboland – czyli cztery O-regiony centralno-północne (po angielsku brzmi to: 4 North Central O-regions – „O” od oficjanych nazw administracyjnych rzadko używanych na co dzień) to jedyny obszar, którego gęstość zaludnienia dorównuje europejskiej, zamieszkany przez największą grupę etniczną – Ovambo, tradycyjnie popierającą rządzącą partię SWAPO. Poparcie Ovambos  automatycznie zapewnia SWAPO wygrane wybory (tak apropós demokracji c.d.). Oshiwambo – jezyk bantu, którym mówią Ovambo, a ja się pilnie uczę – przysparza Europejczykom wiele radości - samo powitanie składa się z 8 zdań, więc czas płynie tu inaczej, naprawdę po afrykańsku. Ovamboland to region rzadko odwiedzany przez turystów, ale również ten, gdzie kierowanych jest najwięcej pieniędzy z zagranicy (nie jest to bynajmniej zbieg okoliczności). Również w naszym wypadku większość projektów zlokalizowanych jest na północy...

Bardzo napięty plan spotkań przygotowany przez Marianne wykończył nas psychicznie i fizycznie. Mnie dodatkowo wizyta w szpitalu tuż pod granicą angolską. Statystyki pokazują że liczba infekcji HIV/AIDS spada, czego jednak nie widać w praktyce. Warunki pracy naszych kolegów – lekarzy na północy sprawiają, że ded odmawia umieszczania Entwicklungshelfer pojedynczo w szpitalach. Minimum to dwójka lekarzy w jednym szpitalu a najchętniej kontrakty są przyznawane „lekarskim” małżeństwom - centrala wychodzi z założenia, że jest to najlepszy sposób na zapewnienie możliwości odreagowania stresu i psychicznego wsparcia poprzez rozmowę i dzielenie doświadczeń z innym Europejczykiem, znajdującym się w tej samej sytuacji.

W tzw. międzyczasie udało nam się jeszcze odwiedzić kilka restauracji, bazarów i wiosek – wydawanie pieniędzy w Ovambolandzie określa się mianem „wspierania lokalnej społeczności”, co z racji braku przemysłu turystycznego nie mija się chyba z prawdą. Dodatkową atrakcją były tradycyjne potrawy przygotowane na nasze powitanie – oshifima – rodzaj kaszy jaglanej, pieczone gąsiennice mopane (pycha!) i kilka innych przysmaków, o których skład przezornie nie spytałam.

 

 

mycha : :
paź 22 2005 Panslawizm
Komentarze: 2

W czwartek w wielkim sekrecie przed Landesdirektorem urządziliśmy w Guesthousie fetę na cześć naszego kolegi, który właśnie dostał nową propozycję pracy i zdecydował się opuścić szeregi ded. Oczywiście nowe zajęcie będzie lepiej płatne, ale decydujące w tym wypadku było to, iż nowa praca umiejscowiona będzie w WDH i Anguelo będzie mógł mieszkać razem ze swoją rodziną...

Historia Anguelo należy do wyjątkowych. Bułgarski lekarz zdecydował się w połowie lat 90. na wyjazd do Namibii. Po kilku latach pracy w państwowej służbie zdrowia, zwerbowany został przez naszego Landesdirektora do pracy w ded. Pracował na północy kraju, tuż pod granicą angolską, głównie przy HIV/AIDS Home Based Care. Jego żona Adelina– fizyczka z wykształcenia i syn Alec, zostali w Windhoek. Ale teraz znowu będą razem.

Imprezkę zaczynamy od piwa, aby uczcić kolejny wspólny Sundowner, a potem już przy braai (tradycyjny namibijski grill) króluje whisky. Już po kolejnym drinku rozmawiamy we trójkę – a rozmowie przysłuchuje się Alec. Adelina i Anguelo wspominają Bułgarię, przechodzimy szybko na proto-słowiański. Jesień Ludów – Anguelo na czele studenckiego strajku, Adelina w ciąży z Aleciem, początek lat 90., bezrobocie i korupcja – tam chyba jednak większa niż u nas, no i większa niż w Namibii... Dziki kapitalizm, i podsumowania – tutaj żyje się lepiej, ludzie są uczciwsi, nie tak zestresowani i zachowują się wobec siebie fair. Pytam Aleca, czy chciałby wrócić do Bułgarii. Właściwie wiem co odpowie, ale chcę go skonfrontować z tym pytaniem...W zamian Adelina pyta mnie jak radzę sobie z nostalgią...

 

Kończymy dobrze po północy – za to w biurze dnia następnego jesteśmy o 7:45, jak jeszcze nigdy. Forma nie najlepsza, ale zawsze...

 

P.S. Domyślacie się jaką książkę Anguelo wspomina z dzieciństwa? Podpowiem, że autorstwa Janusza Przymanowskiego... Coś się przypomina? Niech żyje panslawizmJ

 

mycha : :
paź 19 2005 Reality II
Komentarze: 1

Historia mojej koleżanki

Moja koleżanka, Lucia, jest z wykształcenia socjologiem. Ma za sobą kilka ciekawych praktyk i tzw. „student jobs”, pobyt w Indiach i studia – oprócz Stuttgartu - w Utrechcie. Jest tu na tych samych warunkach jak ja – tzn. powinna w ramach wspieranego projektu współpracować ściśle z mentorem-mentorką i zdobywać doświadczenie zawodowe.

Projekt Lucii osobiście ewaluowała Marianne, może właśnie stąd wynika jej wielkie zaangażowane oraz przekonanie że:

Projekt jest potrzebny Projekt ma sens.

Tutaj krótki opis: We współpracy z YWCA – organizacją partnerską ded – utworzenie centrum edukacyjno-informacyjnego w Oshakati, na północy kraju, mającego zajmować się udzielaniem pomocy ofiarom przemocy w rodzinie, działalnośći edukacyjną i prewencyjną. Zadaniem Lucii ma/miało być stworzenie bazy danych na temat przyczyn przemocy wobec kobiet i dzieci.

Temat jest palący i wszyscy mamy świadomość, że takie działania mają sens i podstawę istnienia. Lucia po 2 tygodniach pobytu w Oshakati przyjechała jednak zdesperowana do Windhoek, w nadziei uzyskania pomocy u koordynatora obszaru „społeczeństwo obywatelskie”, czyli Marianne.

Krótki opis problemów:

Jej mentorka, Manuela, Niemka włoskiego pochodzenia, mająca (teoretycznie) zajmować się wspieraniem projektu, z racji homoseksualnej orientacji seksualnej zajmuje się głównie własną historią miłosną i propagowaniem (w ramach projektu) praw gejów i lesbijek. Nie wpływa to pozytywnie, jak można się łatwo domysleć, na akceptację projektu w społeczeństwie, nie mówiąc już o lokalnych władzach.

Krótki opis historii miłosnej Manueli (wtajemniczone mniej lub bardziej nasze całe środowisko): Jej partnerka, Wupi, mieszka na stałe w Windhoek, w Katuturze, gdzie ma do dyspozycji blaszaną chatkę. Jej matka opiekuje się trójką jej dzieci. Związek Manueli i Wupi należy do burzliwych: Manuela stara się przeprowadzić wychowacze metody wobec Wupi, np. odmawiając jej jakiegokolwiek wsparcia finansowego, Wupi towarzyszy Manueli przy wielu spotkaniach zawodowych, kłótnie (podejrzewam włoski temperament) wybuchają o byle co i to takie kłótnie ze łzami i krzykiem (niezależnie od publiczności).

 

Dwie koleżanki Lucii z YWCA zajmują się głównie w pracy układaniem pasjansa, jako, że nie są przeprowadzane żadne działania w ramach projektu. Od kilku tygodni w biurze nie ma wody. Zadania Lucii nie są znane nikomu poza nią samą i Marianne. Wczoraj okazało się dodatkowo, że rząd dwa tygodnie temu zlecił przygotowanie bazy danych innej organizacji. Nikt poza wyżej wymienionymi nie zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.

PS. W niedzielę wyjeżdżamy na tydzień na północ, będziemy m.in. wizytować wyżej opisany projekt. Mamy obie z Lucią nadzieję, że nic dobrego z tego nie wyniknie...

mycha : :
paź 17 2005 Mala pora deszczowa
Komentarze: 0

Kilka burz - ale raczej piaskowych - od piatkowego popoludnia. A od wczorajszego wieczoru naprawde pada. Zrobilo sie zimno i powietrze ma zupelnie inny zapach, a niebo w koncu jest niebieskie a nie mleczno-biale (w przeswitach pomiedzy chmurami).

Nie moge zasnac - krople deszczu uderzaja o szyby i woda bulgocze w rynnach. Jest strasznie glosno, a do tego mam wrazenie ze to tupot tysiaca owadzich nog, przypuszczajacych  szturm na moje mieszkanie.

W niedziele wieczorem bliskie spotkanie z 30cm zoltym skorpionem, rozzloszczonym moja obecnoscia. Grrr.

mycha : :
paź 14 2005 Wycieczka
Komentarze: 2

W ramach unikania przebywania w remontowanym biurze i korzystając z nieobecności szefa udało nam się – razem z Lucią, nową koleżanką, przebywającą chwilowo w stolicy – namówić naszą sekretarkę Rangeli, Namibijkę niemieckiego pochodzenia, na krajoznawczą wycieczkę po Windhoek i okolicy wraz z dykteryjkami. Ja znam miasto na piechotę i z zakupów, a Lucia nie zna w ogóle.

Rangeli mieszka w WDH od czasów szkolnych. Jej rodzina przybyła do Namibii czy też Afryki Południowo- Zachodniej na początku 20 wieku. Jej matka po śmierci ojca sprzedała farmę na której gospodarowali i przeniosła się do stolicy. Rangeli bardzo wcześnie wyszła za mąż. Razem z mężem inżynierem spędziła kilka lat na północy kraju. Wcześnie owdowiała, choć nie widać po niej żalu czy goryczy, ale może pomaga jej aktywne życie które prowadzi, sześcioro dzieci i jeszcze więcej wnucząt. Pracuje w ded  od lat, a jej uwagi o Entwicklungshelfer pokrywają się z moimi obserwacjami... Ale o tym może innym razem. Teraz o naszej wycieczceJ

Zaczęłyśmy od Ludwigsdorf – z rezydencjami ambasadorów (ceny nieruchomości w Windhoek znacząco skoczyły po uzyskaniu niepodległości w związku z napływem przedstawicielstw dyplomatycznych i międzynarodowych organizacji), zielonymi ogrodami i tarasami... Później nowa siedziba głowy państwa budowana przez Chińczyków (w ramach spłacania długu przez SWAPO za bratnią pomoc i broń wysyłaną do Angoli). Budynek przypomina mi architektonicznie przeszłe czasy: brama z symbolem ognia przyjaźni, orzeł wzbijający się do lotu i o zgrozo, plastikowe zebry i lwy wokół niego. Jednym słowem socrealistyczny kicz. Chińczycy są tu zresztą wszechobecni – plotka głosi, że chińscy więźniowie wysyłani są właśnie w ramach robót przymusowych do Namibii, gdzie rządząca partia spłaca stary dług wobec chińskiego rządu, hojnie udzielając kontraktów na roboty budowlane. Ale podkreślam, E., że jest to tylko plotka! Anyway, anty-chińscy aktywiści mile widziani (i oczekiwani równieżJ).

Dalsza część wycieczki poprowadziła nas do Katutury. Największej dzielnicy Windhoek, choć nie mającej nic wspólnego ze splendorem centrum i Ludwigsdorf. Katutura – „Miejsce gdzie nie chcemy zostać” – ochrzczona tak przez czarną i kolorową ludność, zmuszoną do opuszczenia dotychczasowych miejsc zamieszkania na początku lat 70. i przenosin do nowo powstałej dzielnicy, posegregowanej według przynależności etnicznej. Dzisiejsza Katutura niewiele ma wspólnego z tamtą, klucz etniczny stracił znaczenie w latach 90., dawne skromne domki otoczone ogrodami i pomalowane na jaskrawe kolory nie wyglądają może luksusowo ale w miarę przyzwoicie, rząd troszczy się o wywóz śmieci, kanalizację i prąd, na skrzyżowaniach ulic wyrosły supermarkety. Katutura rozrasta się jednak w szybkim tempie i okoliczne wzgórza pokrywają się w ciągu kilku lat chatkami z blachy, gdzie życie koncetruje się w jednym pomieszczeniu. Stolica przyciąga, choć i tutaj nie jest łatwo o pracę. Na mnie największe wrażenie zrobił jednak cmentarz utworzony zaledwie dwa lata temu a już przepełniony. Rezygnując z political correctness mieszkańcy WDH już dawno ochrzcili go mianem cmentarza AIDS.

Po drodze Rangeli opowiada skomplikowaną historię życia w tym kraju, a przede wszystkim historię splątanych ludzkich losów. Po raz kolejny przekonuję się, że w każdym kraju o skomplikowanej historii nie ma łatwej odpowiedzi na pytanie kto jest winny. A dużo gorzej gdy dochodzą do tego różnice rasowe i etniczne. Zaczynamy też rozumieć problem tożsamości z jakim borykają się na codzień mieszkańcy Namibii - Rangeli jest obecnie w posiadaniu trzeciego w jej życiu paszportu – po brytyjskim i południowoafrykańskim. Przestaję się dziwić pietyzmowi z jakim pielęgnuje język, choć to, że nie jest Niemką można wnioskować z jej sposobu bycia już po kilku minutach rozmowy.

 

 

mycha : :