Komentarze: 1
W czwartek po poludniu pojechalismy na polnoc, do Rundu, okolo 700 km. Drogi w Namibii przypominaja bardziej niemieckie autostrady niz polskie szlaki komunikacyjneJ Wypadki jednak zdarzaja sie z czestotliwoscia polska, a moze nawet czesciej.
Nie do konca ufalam umiejetnosciom mojego kolegi za kierownica, ale poziom stresu i chyba podekscytowania wzrosl u mnie gwaltownie tuz po opuszczeniu WDH, w momencie gdy zjechalismy na autostrade po slimaku zarezerwowanym dla samochodow jadacych w druga strone (a sadzilam ze tylko ja mam problem z przystosowaniem sie do ruchu lewostronnego).
Andreas i Ulrike para, ktora poznalam jeszcze w trakcie przygotowania stanowi zagadke, ktorej nie tylko ja nie moge rozwiazac. On kilkanascie lat starszy od niej rozwodnik i wykladowca akademicki, uosobienie spokoju lub po kilku godzinach przebywania w jego towarzystwie totalnej flegmy. Ona bardzo zakochana i zestresowana rola ktora jej tu przypada nawet nie do konca jak brzmi to w zargonie ded towarzyszacego partnera nie sa malzenstwem zreszta stresujaca z byle powodu...Lubie oboje ale na dluzsza mete sa dosc meczacy ona bo stresuje, on bo jest taki spokojny....Generalnie ucieszylam sie ze jade z Andreasem, ale po zajsciu ze zjazdem na autostrade moj poziom zadowolenia znacznie spadl.. Dodatkowo wypadki po drodze: z volkswagena jadacego przed nami nagle odpada kolo i toczy sie w row (sic), potem jedno czolowe, a potem martwa dzika swinia na srodku jezdni...
Wynagrodzily za to widoki przestrzen, przestrzen i jeszcze raz przestrzen. Porazajaca chyba kazdego Europejczyka. Antylopy hasajace tuz przy autostradzie. Farmy i mijane miasteczka. Tuz za Grootfontein znajduje sie tzw veterinary fence, majacy zapobiegac przenoszeniu sie zwierzecych chorob na poludnie kraju, a potem zaczyna sie Afryka pure. Zaluje ze jest juz ciemno, ale i tak widac zmiany chocby w formie koz biegajacych po drodze....
Nastepnego dnia, po nocy spedzonej w towarzystwie 2 pajakow to normalne, jak zapewnia mnie Carsten, no i podobno nie gryza i tez sie boja jak niektorzy wiedza mam fobie i chyba dlugo sie jej jeszcze nie pozbede ALE robie tylko dwie sceny z wrzaskiem i panika pakujemy sie przez jakies dwie godziny do Landrovera: zapasy, woda, benzyna, jeszcze wiecej wody.. No i bardzo dobrze bo samochod odmawia posluszenstwa tuz za miastem pada chyba chlodnica i woda sie przydaje.... No coz, wielka ulga ze jednak nie w srodku parku.... Weekend uplywa wiec na zwiedzaniu Rundu i okolic pstrykam mnostwo zdjec z przeznaczeniem na strone ktora mam przygotowywac, ale tak naprawde dla siebie. Zachwyca delta Kavango, angolanska strona brzegu (myslalam o Tobie Izka), krokodyle i hipopotamy, serdecznosc ludzi i ich religijnosc. Mnie fascynuja rowniez afrykanskie krowy i kozy, zwlaszcza te male...
Zwiedzamy tez projekt ded pod Rundu przy ktorym pracuje szwajcarskie malzenstwo projekt jest bardzo ciekawy, ma za zadanie chronic lesny ekosystem, bedacy podstawa zycia plemion San. Spotkanie z San jest dla mnie ogromnym przezyciem choc juz tyle o nich slyszalam. Sa bardzo drobni i w porownaniu z Kavango poruszaja sie niezwykle szybko. Dzieci usmiechaja sie bez przerwy do bialych i cos im chyba odpowiada w kolorach ktore mam na sobie. A moze kojarza moj przyjazd z pierwszym w tym roku deszczem ktory spada pod wieczor. Carsten moj kolega z ded u ktorego nocuje komentuje: Regenskoenigin. Stosunki miedzy San a Kavango sa delikatnie mowiac napiete i widac to juz przy pierwszym spotkaniu. San sa znawcami natury i widac to rowniez w sposobie w jaki sie ubieraja i przedmiotach, ktore wytwarzaja z roslin. Bardzo poruszajace spotkanie.
Wracamy w srodku burzy. Po jednej stronie pioruny, po drugiej plonie las. To troszke za duzo wrazen dla mnie ale nastepnego dnia zwiedzajac misje polozona niedaleko Rundu nad Kavango dodatkowo zakopujemy sie w piasku. Natomiast mam bardzo dziwne swojskie wrazenie, kiedy okazuje sie ze siedzaca obok mnie w autobusie do WDH kobieta jest bialoruska pielegniarka pracujaca w stolicy.
Jestem w WDH okolo 5 rano i jest jeszcze ciemno. Miasto kompletnie puste, no i taksowki nie uswiadczysz. To ze ide do domu na piechote to tylko 5 minut- jest moim prywatnym protestem przeciwko panujacej tu manii bezpieczenstwa i niebezpieczenstwa. Poza tym o tej porze i tak wszyscy nawet gangsterzy spiaJ
Spie tylko godzine bo Anette dzwoni o 6:45 (sa jeszcze na farmie) z prosba abym podlala kwiatki!!!!!!!!!!!
To taka skrocona wersja bo za duzo wrazen aby o wszystkim napisac.