Komentarze: 1
Coś złego zrobiło się z Namibią, twierdzą moje namibijskie koleżanki. Nie było tradycyjnego lata, deszcze spowodowały na południu kraju powodzie, a teraz choć w kalendarzu jesień, pogoda wybitnie zimowa. W nocy temperatura spada do zera (przy nieogrzewanych mieszkaniach), w dzień słońce i zero chmur – amplituda dobowa w okolicy 25 stopni. Na wybrzeżu deszcze i kolejna powódź, zalany m.in. Swakopmund.
Marznę. Czytam właśnie książkę o zimie w powojennym Berlinie, o braku drewna na opał, o zamarzającej w kranach wodzie. Pasuje klimatycznie – słońce zachodzi o 18 (teraz u nas godzina wcześniej niż w Europie), bardzo szybko robi się ciemno i zimno, wracam do domu i chowam się pod dwie kołdry. Wszelkie próby przedsięwzięcia czegoś wieczorami kończą się niepowodzeniem.
W biurze włączyliśmy ogrzewanie, w trakcie lunchu wygrzewamy się na słoneczku. Cierpną mi palce przy pisaniu na klawiaturze, co przypomina mi przeciągi w przedostatniej warszawskiej pracy, ponad rok temu. Rosa zawija się w kolorowy afrykański szal, którego jej wszyscy zazdrościmy. Szef w najlepszym narożnym nasłonecznionym biurze, naśmiewa się z naszych spotkań w kuchni przy dzbanku gorącej herbaty, proponując przeniesieniu tu „centrum dowodzenia”. Ale tak naprawdę nie jest nam do śmiechu...
PS. W majowy weekend jedziemy do Damaraland, odetchnąć troszkę od stolicy i pracy. 4 maja to również jakieś święto, więc tydzień zapowiada się leniwie, jak znam życie i Namibię, miasto opustoszeje.