Komentarze: 1
Wczorajszy dzien spedzilismy najpierw w zakupowym szoku - publika wylacznie biala, wymiary typowo "burskie", potem klnac deszczowa pogode i pomysl na opuszczenie Cape, nastepnie bez skutku poszukujac miejsca gdzie o wpol do dwunastej nadal jest serwowane sniadanie...
Rozchmurzylismy sie dopiero po poludniu, razem ze sloneczkiem, na plazy, plywajac wsrod delfinow. Kai zaserwowal 6 daniowa wigilijna kolacje, na tarasie, z widokiem na slonce zachodzace nad oceanem. Nic przeciwko niebu nad Afryka.
Myslalam ze bedzie mi brakowac polskiego swiatecznego nastroju, ale nic z tych rzeczy. Chyba piekielko rodzinne za bardzo dalo mi sie ostatnio we znaki. Brak tradycyjnego zamieszanie przyjelam z ulga...
Skonczylismy o wpol do czwartej, a 3 godziny pozniej bylam juz na plazy. Pierwszy raz od przyjazdu do Afryki naprawde beach weather i swiadome opalanie. Zakonczone poparzeniem slonecznym niestety....Chociaz zaopatrzeni w dobre rady i dalekowzroczne przepowiednie sumiennie potraktowalismy sie filtrami. Nic przeciwko sloncu nad Afryka.
Jutro wracamy do Cape, do tego samego hostelu, gdzie juz skompromitowalam zabawowym nastrojem nasz narod w oczach innych narodow. Nie tylko europejskich:)