Najnowsze wpisy, strona 1


cze 11 2006 Vic Falls
Komentarze: 0

No cóż, to chyba nasza ostatnia wspólna wyprawa, choć powoli kemping idzie nam coraz lepiej. Nawet braki sprzętowe przestają przeszkadzać, po prostu Afryka jest pomysłowa i my w Afryce też.

Wyjeżdżamy z Tsumeb z kilkugodzinnym opóźnieniem, co sprawia że pierwszy nocleg w drodze do Livingstone, centrum turystycznego Zambii na Wodospadami Wiktorii, wypada przymusowo w połowie Przesmyka Caprivi, jeszcze w Namibii. Chociaż mamy zapewniony nocleg u kolegów w Katimie, 300 km dalej, to po trzykrotnej zmianie koła po drodze, decydujemy się na wariant zachowawczy i tuż przed 17, tuż przed zachodem słońca zbaczamy na community camp nad wodospadami Popa. Jak się okazuje, Popa Falls to jedynie określenie symboliczne, woda w Okavango trochę się burzy, ale po wodospadach ani śladu. Za to niewątpliwie dobrze robi dla oczu widok prawdziwej dużej rzeki.

W Katimie dnia następnego zatrzymujemy się na krótko. Za to granica zajmuje nam bite trzy godziny oraz następujące opłaty: dodatkowe ubezpieczenie: 200N$, carbon tax: 300 N$, opłata parkingowa (sic!): 75N$. Oraz wizy. Największy problem rozwojowy w Południowej Afryce? Zaczyna się na „k”, a kończy na „a” (pewnie nie tylko w Afryce, ale i tak złości).

Livingstone i Zambia wynagradzają jednak te niedogodności. Miasteczko jest sympatyczne, ludzie bardzo serdeczni – widać, że nie mają za sobą doświadczenia apartheidu, oraz dobrze mówią po angielsku. Kraj dużo biedniejszy od Namibii, ale jakiś taki mniej sztuczny, bardziej przystępny. Ceny w prawdziwych dolarach, inflacja ponad 20% a płacąc w miejscowej walucie, kwachach, nie wzbudzasz entuzjazmu. Ja zachowałam parę ze względu na nazwę.

Wodospady super. Brakuje mi kasy na bungee, ale czuję że wrócę. Może wtedy gdy pensja będzie mniej rozwojowa. Za to decydujemy się na sunset cruise po Zambezi. Stateczek mały, ale humory dopisują – w końcu jest to rejs all inclusive. Widzimy rodzinę hipopotamów, słonie, a tuż zanim opuścimy pokład kapitan dostrzega w wodzie krokodyla. Podejrzewam, że wykorzystuje nasz niezbyt trzeźwy stan wmawiając iż ten cień na wodzie to krokodyl. Ja w każdym razie pozostaję nieprzekonana. Nie dostrzegam też komarów, choć nasi goście z Europy widzą ich chmary krążące nad nami i aplikują sobie kolejną dawkę Malarone. My z Lucią, zapobiegawczą kolejną dawkę gin tonic.

Pijemy dalej w backpackers razem z nowo poznanymi wolontariuszami Peace Corps, którzy pracowali w Mozambiku również z naszymi kolegami. Słuchając ich opowieści czuję ulgę, że mismanagement charakteryzuje nie tylko DED.

 

PS. W drodze powrotnej na granicy wypełniamy powrotny formularz wizowy. Purpose for leaving Zambia? Choć kraj mnie zauroczył, z rozwojowej przekory wpisuję: They overcharged us.

 

 

mycha : :
cze 11 2006 Brangelina
Komentarze: 0

 

Pobyt Angeliny i Brada w Namibii zainteresował początkowo jedynie expatsów. Namibijskie media zareagowały z opóźnieniem, dopiero tydzień po przylocie hollywoodzkiej pary, burząc spokój naszego Annual Meeting w Swakop. Nie mogłyśmy razem z Lucią uwierzyć, że słynna rodzina zatrzymała się w Longbeach, pozbawionej uroku osadzie pomiędzy Swakopmund i Walvis, pomiędzy oceanem, autostradą i wydmami – miejscu, gdzie spędziłyśmy urlop przed Bożym Narodzeniem – tylko że my na kempingu, a nie w luksusowym hoteluJ. Miejscu, jak się okazało, przede wszystkim łatwym do ochrony...

Napięcie rosło w miarę upływu czasu. Chociaż dla większości Namibijczyków nazwiska Brada i Angeliny niewiele mówiły, to zmasowany atak zagranicznych reporterów, regularne wizyty namibijskich dostojników na wybrzeżu i mobilizacja policji w Swakopmund, zaczęły przyciągać uwagę wszystkich. Angelina upodobała sobie wizyty w location, w Swakopmund, co poprawiło kryminalne statystyki w tej okolicy, National Society for Human Rights ostro zaprotestowało przeciwko ograniczeniom swobód obywatelskich w związku z powtarzającymi się przeszukiwaniami mieszkań sąsiadów Brangeliny i wydaleniem z kraju szczególnie nachalnego południowoafrykańskiego reportera. Burmistrz Swakopmund zapowiedział, iż dziecko słynnej pary otrzyma namibijskie imię, a badania opinii społecznej pokazały, iż dzień urodzin potomka Brangeliny powinien zostać ustanowiony świętem państwowym, i wszyscy zaczęliśmy cieszyć się na kolejny majowy dzień wolny od pracy. Wśród „rozwojowców” zaczęto rozważać kwestię na ile wizyta B. wpłynie na rozwój kraju – podobno namibijska ambasada w Waszyngtonie zasypywana jest zapytaniami na temat możliwości spędzenia czasu w Namibii. Ceny kwater w Swakopmund wzrosły z nocy na dzień. Rzecznik rządu zorganizował specjalną konferencję prasową, na której zaprotestowano przeciwko wypowiedziom amerykańskich mediów jakoby Angelina narażała swoje dziecko na niebezpieczeństwo decydując się na poród w Namibii. Konferencji towarzyszyły wypowiedzi lekarzy zachwalających służbę zdrowia w Namibii (szkoda, że zabrakło wzmianki o warunkach w szpitalach na północy kraju, braku personelu, podstawowych lekarstw i sprzętu, skomentowali moi koledzy – lekarze...).

Angelina urodziła niestety w niedzielę, więc nici z dodatkowego świętowania – przynajmniej nie w tym roku... Urodziła w prywatnej klinice w Swakopmund, gdzie warunki niewiele mają wspólnego z tymi w publicznych placówkach zdrowia. Również imię jej córeczki – Shiloh – nie jest pochodzenia namibijskiego. Za to mała otrzyma w ekspresowych tempie namibijski paszport – szkoda że nasze wnioski wizowe nie są rozpatrywane tak szybko. W mediach przebrzmiewają jeszcze ostatnie echa wizyty – zdjęcia pokoju szpitalnego, w którym przebywała Angelina, ostatnia konferencja prasowa, i obietnice, że Brangelina wróci do Namibii. Oraz – last but not least, jakim wspaniałym krajem do rodzenia dzieci jest Namibia.

 

 

mycha : :
maj 16 2006 Tsotsi
Komentarze: 0

Byłyśmy na super filmie w niedzielę – wybór jak zwykle niewielki, ale tym razem zważywszy na fakt, że południowoafrykański “Tsotsi” dostał Oscara w kategorii najlepszy film obcojęzyczny, dobry film zdarzył sie nawet w Windhoek. Polecam.

 

PS. Wiele mówiąca scena z bramą. I alarmem. W sam raz dla mojej znerwicowanej szefowej.

 

mycha : :
maj 12 2006 Z piątku na sobotę
Komentarze: 2

 

Najpierw sundowner w Wine Barze, gdzie dałyśmy się namówiċ na lampkę wina, potem byłyśmy krótko w El Cubano na koncercie kongijskiego bandu (super!), a potem już po północy pojechałyśmy do nowootwartego klubu Heaven. Przypominał mi nieco Hybrydy, stare Hybrydy, jeszcze sprzed remontu. No i publika – jak się okazało klub dla coloured, plus dwie białe kobiety, czyli my. Plus minus dziesięċ lat więcej od pozostałych bywalców tego miejsca i zdecydowanie  z większą ilością ciuchów na sobie(!). Niezależnie od tego, i tak byłyśmy przebojem tego wieczoru…. Anyway, zabawa była przednia, może jednak coś z tego licealnego jeszcze klimatu Hybryd?

 

mycha : :
maj 05 2006 Weekend majowy
Komentarze: 1

A jakze, u nas tez... 1 maja wolny jak wszedzie, 4 maja - kolejne namibijskie swieto panstwowe - Cassinga Day.

Chwilowo mam dosc podrozy. Spedzilismy trzy dni w Damaraland w bardzo luksusowym osrodku w ramach barteru podpisanego przez znajomych dziennikarzy. Niby ok, ale za to podroz (500 km) zajela nam ponad 10 godzin. W trakcie drogi zaczal padac deszcz i zaczely plynac riviery - przed jedna z nich, czekajac na opadniecie wody spedzilismy 2 godziny - dobrze ze w towarzystwie i przy butelce zubrowki...

 

 

mycha : :