Jesli nie wiecie to wczoraj w Niemczech byl dzien swiateczny, 15 rocznica Zjednoczenia. Z tej okazji wiekszosc expatriots otrzymala zaproszenia na oficjalne przyjecie w rezydencji niemieckiego ambasadora ja o dziwo rowniez, przez jakis czas podejrzewalam ze jest to jakies niedopatrzenie ze strony ambasady, ale pozniej wyjasniono mi ze jako pracownik ded - finansowany przeciez przez rzad niemiecki automatycznie zaliczana jestem do Reichu (to obrazowe okreslenie mojego statusu pochodzi z komentarza mojego przelozonego).
Zaproszenie i wizja jedzenia i picia za friko choc tylko przez trzy godziny ucieszyla nas niezwykle. Choc z drugiej strony braki w garderobie sprawily ze sobotnie przedpoludnie spedzilismy na poszukiwaniach krawatow, niezbyt drogich garniturow i innych dodatkow w Afryce jesli chodzi o kolorystyke krawatow i koszul to przewazaja ostre barwy roz, zolty, niebieski, zielony. Miejscowym w tym do twarzy, bialasom mniej. Zakupom towarzyszyl tez kac moralny, ze przyjechalismy tu pomagac a przejmujemy sie jakims idiotycznym wysnobowanym rautem.
Nasza spora grupa wywolala zdziwienie His Excellency tak jakby podejrzewal - chyba slusznie najazd wyglodzonych EHs na jego rezydencje. Zreszta dom przepiekny, a zwlaszcza ogrod... Widac na pierwszy rzut oka dlaczego ambasador placi najwyzszy rachunek za wode w calym miescie... Dobrze ze nie bylam jedyna osoba na przyjeciu dla ktorej byl to rozwojowy zgrzyt .
Jedzenie bylo ok moi koledzy rzucili sie na specjalnie sprowadzona czerwona kapuste i szparagi, co sprawilo ze trafily mi sie dodatkowe porcje antylopiego mieska.
Skonczylismy tanczac salse w kubanskiej restauracji juz nad ranem. A teraz udajemy ze pracujemy.