W sobote rano zostalam obudzona o nieprzyzwoicie wczesnej porze...
Hannes i Sylvia, z ktorymi spedzilam pierwsze tygodnie w Gaestehausie, po 3 miesiacach spedzonych w Windhoek w szpitalu i na rehabilitacji (w polowie czerwca na ravel road z ich nowego Landrovera nagle odlecial dach.... ) w koncu wracaja na polnoc.
On - anestezjolog z Kolonii, ona - ginekolog z Baden Wuertemberg ("Wir koennen alles - ausser Hochdeutsch"), pracuja w szpitalu przy granicy z Angola, przy projekcie HIV/AIDS. To Sylvia byla motorem wyjazdu do Afryki, choc teraz to ona - choc odniosla w trakcie wypadku znacznie mniej obrazen od Hannesa - chce wracac po zakonczeniu kontraktu do Nadrenii. Hannes ma za soba wyjazdy na Wschodni Timor i do Afganistanu. Nieprzekonany do Afryki zakochal sie w Namibii, choc nadal leczy uraz kregoslupa, zlamania przedramienia, miednicy i uda. Zaden kompromis nie zostal na razie wypracowany...
Ostatnia noc spedzilysmy z Sylvia i kolezankami na upijaniu sie winem w Wine Bar. Tematy typowe jak na Ladies Night, ale moze obecnosc wsrod nas ginekologa i poloznej nieco na ich wybor wplynela...Anyway ilosc wina byla zbyt duza jak dla mnie i obudzona dnia nastepnego telefonem od Hannesa nie czulam sie ani przytomnie ani swiezo, wlasciwie to czulam jedynie ze mam glowe. Bardzo bolaca glowe...
Telefon spowodowany byl sytuacja nastepujaca: nie wszystkie rzeczy zgromadzone przez Sylvie w ciagu tych trzech miesiecy udalo sie upchnac do Polo (bialego oczywiscie). Nie zapominajmy o Maksie - mojej wielkiej milosci (wielkiej tez doslownie). No i stad przymusowy stop u mnie w celu zmagazynowania czesci bagazu (w skladzie: suszone roze z bukietu, ktory dostali na rocznice slubu, przyprawy zakupione przez nas wspolnie na targu, kilka roslinek, lustro, ramy do obrazow Sylvii - tak a propos tego co kobiety uznaja za niezbedne...).